wtorek, 18 lipca 2017
Od Touhou do Annabeth
Biegłem tak prawie że na oślep prawie że piętnaście minut. Magią było to, że jeszcze nie wpadłem z impetem pod samochód, czy coś. Raczej nikt za mną nie podążał. Miałem okazję, aby dokładniej określić swoje położenie. Więc; jestem gdzieś w cholerę daleko, nie wiadomo gdzie. Jest duża szansa, że złapią mnie ludzie i przerobią na kabanosy albo wypchają trocinami i postawią w pokoju. Po nich można się spodziewać naprawdę wszystkiego. Rozejrzałem się dookoła; byłem w jakimś bliżej nieokreślonym lesie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak głupie to było. Zero planu i puste działanie pod wpływem emocji. Tylko rozpaczliwa chęć ratowania swojej patetycznej egzystencji.
- I tak gorzej już nie będzie. - westchnąłem. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Znalazłem jakiś w miarę porządny, rozłożysty klon. Stanąłem pod nim, oczekując na nieuchronną śmierć ze strony wilków lub innych wygłodniałych drapieżników. Wkrótce po zachodzie wreszcie zasnąłem ze świadomością, że obudzę się w innym miejscu.
***
Hej, w sumie miałem rację! Obudziłem się gdzieś indziej, Tyle że... nie miałem najmniejszego pomysłu gdzie. Towarzyszył mi głośny szum morza zmieszany z chłodnawą bryzą. Zewsząd rozlegał się donośny krzyk mew. Najprawdopodobniej byłem w lesie znajdującym się przy plaży. Był gęsty, ale z pomiędzy zwykłego czarnoziemu gdzieniegdzie widać było prześwitujący piasek. Poczucie czyhającej na mnie śmierci z wczoraj odeszło. Mimo to nie chciałem opuszczać zagajnika. Było tu tak miło i przyjemnie... Z mojego zachwytu wyrwał mnie szelest liści. Był bardziej energiczny aniżeli zwykły wiatr, jakby jakieś stworzenie poruszyło owym krzakiem. Ktoś widocznie tam był. Wzdrygnąłem się i zdecydowałem ruszyć w kierunku morza. Kiedy opuściłem zacienioną przez sosny strefę, moim oczom ukazała się malownicza plaża. Wszystko było pięknie, ale wciąż drążyło się we mnie to uczucie dobijającej samotności. Cóż ma bowiem począć z natury stadne zwierzę pozostawione same sobie, nawet w równie malowniczym miejscu? Już za niedługo nie musiałem przejmować się tymi rozterkami. Usłyszałem za sobą tupot kopyt, poruszających się po ubitej ziemi przybrzeżnego lasu.
<Annabeth?>
Touhou
Imię: Touhou
Płeć: ♂
Wiek: 10 lat
Rasa: Koń
Głos: Rag'n'Bone Man
Hierarchia: Smoczy Treser
Cechy charakteru: Najłatwiej opisać go jako ciepłego, cierpliwego i przyjaznego ogiera. Zawsze daje z siebie wszystko i staje w obronie słabszych. Jako, że nie posiada żadnych specyficznych umiejętności, próbuje udowodnić innym, że ich nie potrzebuje. Z natury dobrze się czuje w większych grupach. Mimo to, czasem potrafi urządzić komuś ostrą reprymendę, jeśli przekroczy granicę.
Rodzina: Nie pamięta
Partner: Nie uważa się na dobry materiał dla kogokolwiek.
Patron: Alekto
Historia: Dzieje ogiera przedstawiają się następująco;
Odkąd pamięta, był koniem rekreacyjnym w stadninie małżeństwa dwóch starszych ludzi. Zajmowali się nim osobiście. W pewnym momencie opiekę nad nim zaczęła sprawować jedynie kobieta. Mimo wszystko wszystko co dobre, pewnego dnia ujrzy swój kres. Tu było tak samo. Zaczęło rozchodzić się o przejęciu posiadłości przez dalszą rodzinę seniorów. Ponoć w planach mięli sprzedaż zwierząt oraz terenów. Nie było wiadomo gdzie, ale przy przekazywaniu owych informacji, można było raz po raz słyszeć o ubojni. Toho nie potrafił się na to zgodzić. Kiedy stajenny nie domknął boksu, ogier wykorzystał szansę i uciekł. Nie miał zbyt wielu perspektyw, toteż jak każde mądre stworzenie postanowił przespać się pod gruszą i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Gdy wreszcie otworzył oczy, wszystko wyglądało inaczej. W pewnym momencie spotyka przywódczynie okolicznego stada, która pomaga mu odnaleźć się na Drugim Lądzie.
Nadzwyczajne umiejętności: -
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Przedmioty:
Właściciel: Gmail: kagekaokakao@gmail.com
Płeć: ♂
Wiek: 10 lat
Rasa: Koń
Głos: Rag'n'Bone Man
Hierarchia: Smoczy Treser
Cechy charakteru: Najłatwiej opisać go jako ciepłego, cierpliwego i przyjaznego ogiera. Zawsze daje z siebie wszystko i staje w obronie słabszych. Jako, że nie posiada żadnych specyficznych umiejętności, próbuje udowodnić innym, że ich nie potrzebuje. Z natury dobrze się czuje w większych grupach. Mimo to, czasem potrafi urządzić komuś ostrą reprymendę, jeśli przekroczy granicę.
Rodzina: Nie pamięta
Partner: Nie uważa się na dobry materiał dla kogokolwiek.
Patron: Alekto
Historia: Dzieje ogiera przedstawiają się następująco;
Odkąd pamięta, był koniem rekreacyjnym w stadninie małżeństwa dwóch starszych ludzi. Zajmowali się nim osobiście. W pewnym momencie opiekę nad nim zaczęła sprawować jedynie kobieta. Mimo wszystko wszystko co dobre, pewnego dnia ujrzy swój kres. Tu było tak samo. Zaczęło rozchodzić się o przejęciu posiadłości przez dalszą rodzinę seniorów. Ponoć w planach mięli sprzedaż zwierząt oraz terenów. Nie było wiadomo gdzie, ale przy przekazywaniu owych informacji, można było raz po raz słyszeć o ubojni. Toho nie potrafił się na to zgodzić. Kiedy stajenny nie domknął boksu, ogier wykorzystał szansę i uciekł. Nie miał zbyt wielu perspektyw, toteż jak każde mądre stworzenie postanowił przespać się pod gruszą i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Gdy wreszcie otworzył oczy, wszystko wyglądało inaczej. W pewnym momencie spotyka przywódczynie okolicznego stada, która pomaga mu odnaleźć się na Drugim Lądzie.
Nadzwyczajne umiejętności: -
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Przedmioty:
Właściciel: Gmail: kagekaokakao@gmail.com
poniedziałek, 17 lipca 2017
Furia
imię: Furia
płeć: klacz
wiek: 3 lata
rasa: pegaz
głos: "Join Us For A Bite"
płeć: klacz
wiek: 3 lata
rasa: pegaz
głos: "Join Us For A Bite"
Hierarchia: opiekun źrebiąt
cechy charakteru: Miła, nie samolubna klacz. Uwielbia zawierać nowe przyjaźnię. Nie lubi, gdy ktoś się nią opiekuję. Klacz jest też bardzo odważna.
rodzina: matki imienia nie pamięta, tata- Fire, brat- Xeriz, siostra- Xena.
partner: szuka
patron: Alekto
Historia: Urodziła się w stadninie. Wtedy była jeszcze zwyczajnym bez skrzydlatym źrebakiem. Po roku, ludzie sprzedali ją naukowcowi.
Naukowiec wstrzykiwał jej różne geny, próbując odtworzyć magicznego konia. Niestety nie udawało mu się, i wyrzucił klacz. Od tej pory, Furia nie na widzi ludzi. Po roku, geny zaczęły działać. To prze okropnie bolało, klacz weszła do jakiejś jaskini. Leżąc, czekała na swoją śmierć.Po dniu, klacz wyrosły skrzydła, ale nigdy nie mogła zapomnieć tego bólu. Rok później, dołączyła do stada Heaven Hooves.
nadzwyczajne umiejętności:
-latanie
-tworzenie tornad
-wielka szybkość
pochwały/upomnienia: 0/0
przedmioty:
Właściciel: RoksanaPolska
cechy charakteru: Miła, nie samolubna klacz. Uwielbia zawierać nowe przyjaźnię. Nie lubi, gdy ktoś się nią opiekuję. Klacz jest też bardzo odważna.
rodzina: matki imienia nie pamięta, tata- Fire, brat- Xeriz, siostra- Xena.
partner: szuka
patron: Alekto
Historia: Urodziła się w stadninie. Wtedy była jeszcze zwyczajnym bez skrzydlatym źrebakiem. Po roku, ludzie sprzedali ją naukowcowi.
Naukowiec wstrzykiwał jej różne geny, próbując odtworzyć magicznego konia. Niestety nie udawało mu się, i wyrzucił klacz. Od tej pory, Furia nie na widzi ludzi. Po roku, geny zaczęły działać. To prze okropnie bolało, klacz weszła do jakiejś jaskini. Leżąc, czekała na swoją śmierć.Po dniu, klacz wyrosły skrzydła, ale nigdy nie mogła zapomnieć tego bólu. Rok później, dołączyła do stada Heaven Hooves.
nadzwyczajne umiejętności:
-latanie
-tworzenie tornad
-wielka szybkość
pochwały/upomnienia: 0/0
przedmioty:
Właściciel: RoksanaPolska
środa, 31 maja 2017
Hitomi_Aneki
Witaj,
owy post powstał, aby udostępnić Ci kontakt ze mną. Jeśli chcesz wysłać formularz na HH, ale nie posiadasz konta na Howrse to oto mój mail hitomi.aneki@gmail.com
Dziękuję Ci za przeczytanie tego posta:
Hitomi_Aneki
poniedziałek, 22 maja 2017
Od MinHo cd. Roxolanne
- Ymm... Proszę, wstańcie. - zdołała wydukać i spojrzała pytająco na łaciatego ogiera.
Wychwytując wzrok mlecznobiałej klaczy, w której duszy panował niezwykle widoczny chaos uśmiechnął się łagodnie. Chciał pokazać owej pani, iż wspiera ją w tej niewątpliwie ciężkiej dla niej chwili. Pragnął, aby poczuła się w tym nowym, obcym dla niej miejscu dobrze. Czuł, że musi w jakiś sposób pomóc jej w odnalezieniu się na nowej ziemi, w nowym domu. Mimo, iż nie miał takowego obowiązku postanowił, że wesprze jej skrzydlaty płaszcz o lśniących, zdrowych piórach. Wiedział na jakim stanowisku wobec niej się obecnie znajdował i nie zamierzał konkurować z Daimarine na żadnej z płaszczyzn, dlatego też kibicował młodej pegaz swoim duchem, który niósł za sobą słodki zapach wanilii i lasu po deszczu.
Gdy do nowo przybyłych podeszła starsza klacz, u której w gniadej sierści swe błyski prezentowały siwe włoski postanowił dyskretnie ‘ulotnić’ się z zatłoczonego miejsca. Obrał kierunek na swój dom, jednak po chwili zmienił go na pewną grotę. Owe miejsce było dla niego o tyle ważne, że to waśnie tu spędzał większość swojego czasu. Dotarłszy do celu odsunął powoli zwieszające się z wysokich skał pnącza bluszczu kolchidzkiego, które prezentowały swój ciemny odcień zieleni w cieniu rosnących zewsząd brzóz, dębów oraz wierzb. Gdy łodyżki pozwoliły mu przejść przez swe misternie plecione wzory jego oczom ukazały się sporej wielkości drzwi. Ich wiśniowe drewno o intensywnym zapachu opowiadało na swej powierzchni historię Wiśniowego Ogiera, który ściął owe drzewko owocowe, dla swych korzyści. Pomiędzy małymi, rzeźbionymi obrazkami wystawało złote kółko służące za klamkę. MinHo chwycił je ostrożnie w zęby i lekko szarpnął, a zawiasy zaskrzypiały męczennie mówiąc, o swym marnym losie.
- Witaj. – Słowa, które wypowiedział po wejściu do groty skierowane zostały do sowy, siedzącej na grubej gałęzi wierzby. Drzewo te zostało tu zaciągnięte specjalnie dla płomykówki brunatnej, która teraz spoglądała na swojego właściciela niekoniecznie zainteresowana jego przyjściem. – Mogłabyś mnie chociaż przywitać.
Niezadowolone mruknięcie ogiera sprawiło, iż ptak nastroszył swoje błyszczące ogniem pióra, po czym rozłożył swoje szerokie ramiona. Wydając z silnego oraz ostro zakończonego dzioba nieprzyjemny dla uszu skrzek wzbiła się z chropowatej powierzchni gałęzi do lotu. Wystarczyły jej cztery uderzenia skrzydeł, żeby znaleźć sobie nowe miejsce na odpoczynek, którym był grzbiet srokatego konia. Haczykowate pazury ptaka wbiły się w miękką sierść ssaka na całej swojej długości, która należała do tych imponujących. Drgnięcie z bólu, jakie opanowało na ułamek sekundy ciało MinHo płomykówka podsumowała dziobnięciem go w szyję. Zirytowany ogier ruszył powoli w głąb groty.
Zamierzał popracować dziś nad pewnym eliksirem, któryż to miał za zadanie wzmocnić rośliny strączkowe, które natury były dość delikatne i łatwo było je pozbawić plonów. Ogrodnicy z pobliskiego miasteczka wielokrotnie skarżyli mu się na to, iż ich ogrody podupadały na wątłym zdrowiu warzyw oraz owoców. On sam również nie zamierzał jeść wątpliwych składników, które niestety były do życia niezbędne. Dlatego też z sową na grzbiecie, gdzie ta zdążyła już usnąć ażeby gonić się z Morfeuszem stanął przy blacie pełnym książek oraz zafoliowanych liści lub kwiatów. Odszukał wzrokiem linijkę tekstu, gdzie skończył poprzedniego dnia i zagłębił się w niewątpliwie ciekawej lekturze.
Trwał tak już od dłuższego czasu, raz na jakąś chwilę notując za pomocą zagryzionego zębami ołówka ważne informacje. Nagle jego wzrok skierowany został ku białej klaczy, która wtargnęła niezaproszona do groty. Wydawała się zdziwiona tym, iż zastaje ogiera zupełnie niewzruszonego jej przybyciem. Rozejrzała się po pomieszczeniu z dużą dokładnością oraz ciekawością, która kryła się w jej ciemnych oczach.
- Ładnie tu. – Zdanie dobywające się z ust pegaz zmusiło jej towarzysza do odłożenia pisaka i odwrócenia się w jej stronę.
- Nie powinnaś tu wchodzić Roxolanne.
Wychwytując wzrok mlecznobiałej klaczy, w której duszy panował niezwykle widoczny chaos uśmiechnął się łagodnie. Chciał pokazać owej pani, iż wspiera ją w tej niewątpliwie ciężkiej dla niej chwili. Pragnął, aby poczuła się w tym nowym, obcym dla niej miejscu dobrze. Czuł, że musi w jakiś sposób pomóc jej w odnalezieniu się na nowej ziemi, w nowym domu. Mimo, iż nie miał takowego obowiązku postanowił, że wesprze jej skrzydlaty płaszcz o lśniących, zdrowych piórach. Wiedział na jakim stanowisku wobec niej się obecnie znajdował i nie zamierzał konkurować z Daimarine na żadnej z płaszczyzn, dlatego też kibicował młodej pegaz swoim duchem, który niósł za sobą słodki zapach wanilii i lasu po deszczu.
Gdy do nowo przybyłych podeszła starsza klacz, u której w gniadej sierści swe błyski prezentowały siwe włoski postanowił dyskretnie ‘ulotnić’ się z zatłoczonego miejsca. Obrał kierunek na swój dom, jednak po chwili zmienił go na pewną grotę. Owe miejsce było dla niego o tyle ważne, że to waśnie tu spędzał większość swojego czasu. Dotarłszy do celu odsunął powoli zwieszające się z wysokich skał pnącza bluszczu kolchidzkiego, które prezentowały swój ciemny odcień zieleni w cieniu rosnących zewsząd brzóz, dębów oraz wierzb. Gdy łodyżki pozwoliły mu przejść przez swe misternie plecione wzory jego oczom ukazały się sporej wielkości drzwi. Ich wiśniowe drewno o intensywnym zapachu opowiadało na swej powierzchni historię Wiśniowego Ogiera, który ściął owe drzewko owocowe, dla swych korzyści. Pomiędzy małymi, rzeźbionymi obrazkami wystawało złote kółko służące za klamkę. MinHo chwycił je ostrożnie w zęby i lekko szarpnął, a zawiasy zaskrzypiały męczennie mówiąc, o swym marnym losie.
- Witaj. – Słowa, które wypowiedział po wejściu do groty skierowane zostały do sowy, siedzącej na grubej gałęzi wierzby. Drzewo te zostało tu zaciągnięte specjalnie dla płomykówki brunatnej, która teraz spoglądała na swojego właściciela niekoniecznie zainteresowana jego przyjściem. – Mogłabyś mnie chociaż przywitać.
Niezadowolone mruknięcie ogiera sprawiło, iż ptak nastroszył swoje błyszczące ogniem pióra, po czym rozłożył swoje szerokie ramiona. Wydając z silnego oraz ostro zakończonego dzioba nieprzyjemny dla uszu skrzek wzbiła się z chropowatej powierzchni gałęzi do lotu. Wystarczyły jej cztery uderzenia skrzydeł, żeby znaleźć sobie nowe miejsce na odpoczynek, którym był grzbiet srokatego konia. Haczykowate pazury ptaka wbiły się w miękką sierść ssaka na całej swojej długości, która należała do tych imponujących. Drgnięcie z bólu, jakie opanowało na ułamek sekundy ciało MinHo płomykówka podsumowała dziobnięciem go w szyję. Zirytowany ogier ruszył powoli w głąb groty.
Zamierzał popracować dziś nad pewnym eliksirem, któryż to miał za zadanie wzmocnić rośliny strączkowe, które natury były dość delikatne i łatwo było je pozbawić plonów. Ogrodnicy z pobliskiego miasteczka wielokrotnie skarżyli mu się na to, iż ich ogrody podupadały na wątłym zdrowiu warzyw oraz owoców. On sam również nie zamierzał jeść wątpliwych składników, które niestety były do życia niezbędne. Dlatego też z sową na grzbiecie, gdzie ta zdążyła już usnąć ażeby gonić się z Morfeuszem stanął przy blacie pełnym książek oraz zafoliowanych liści lub kwiatów. Odszukał wzrokiem linijkę tekstu, gdzie skończył poprzedniego dnia i zagłębił się w niewątpliwie ciekawej lekturze.
Trwał tak już od dłuższego czasu, raz na jakąś chwilę notując za pomocą zagryzionego zębami ołówka ważne informacje. Nagle jego wzrok skierowany został ku białej klaczy, która wtargnęła niezaproszona do groty. Wydawała się zdziwiona tym, iż zastaje ogiera zupełnie niewzruszonego jej przybyciem. Rozejrzała się po pomieszczeniu z dużą dokładnością oraz ciekawością, która kryła się w jej ciemnych oczach.
- Ładnie tu. – Zdanie dobywające się z ust pegaz zmusiło jej towarzysza do odłożenia pisaka i odwrócenia się w jej stronę.
- Nie powinnaś tu wchodzić Roxolanne.
Roxolanne…
Od Annabeth C.D. Daimarine do MinHo
Klacz widząc swojego towarzysza z opaską na oczach lekko zwątpiła. Zmrużyła
oczy czując kolejne zawroty głowy.
- Daimarine? - jęknęła kładąc kopyto na swojej skroni. - Dlaczego masz na oczach chustkę? - mruknęła próbując przypomnieć sobie okoliczności w których jej przyjaciel przestał widzieć.
Próbowała wstać, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdy zaczęła przyzwyczajać się do dziennego światła spostrzegła, że na całym jej ciele malują się jasnobłękitne runy. Zakrywają liczne zadrapania i rany powstałe po rozbiciu ich statku.
- Cii. Musisz odpoczywać. Rany się jeszcze nie zagoiły. Czuję bijący od nich żar. - westchnął Rey.
- Dlaczego ten głos nazwał cię Daimarine? Gdzie jesteśmy? - z każdym kolejnym pytaniem budził się jej niepokój. - Kim jest Annabeth Swan? Gdzie jest Kukulkan?! CO TO ZA MIASTO?! - poderwała się do góry wbijając wzrok w zarysy na horyzoncie. Następnie spojrzała po sobie...Coś jej tu nie pasowało..
- CO DO CHOLERY TE SKRZYDŁA! - krzyknęła poruszając z paniką w oczach swym nowym nabytkiem. - Szerokie na jakieś 4 metry.. Ogromne... i śnieżnobiałe.
- I... Dlaczego jesteś biały. -uniosła jedną brew wpatrując się w Reamonna.
- Otóż.. Jesteśmy na Drugim Lądzie. Starszy brat Sun i Moon cię uzdrowił i nazwał Annabeth Swan. Ty nią jesteś. Nie wiem gdzie są nasze smoki tak samo, jak nie mam pojęcia co to za miasto. Ja jestem biały, a ty masz skrzydła. Jeszcze jakieś pytania? - na jego pysku pojawił się ten sam cwaniacki uśmiech, który Roxolanne zobaczyła przy spotkaniu czarnej postaci ogiera nad wąwozem w Telrianie. Widząc go emocje całkowicie z niej opadły. Zdała sobie sprawę z tego, że udało im się tu dotrzeć, i że odbicie Rey'a z oddechu Moona jest takie rzeczywiste. Zrobili to. Uciekli przed przeznaczeniem. Mogą zacząć wszystko od nowa.
Uśmiechnęła się pięknie, aż na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Podbiegła do konia i złożyła na jego ustach krótki, ale intensywny pocałunek.
- Chodźmy do miasta. - rzuciła wzbijając się w powietrze. Uderzyła skrzydłami parę razy i mimo wiatru potrafiła zatrzymać się w miejscu. Panorama tego miejsca była cudowna. Na przeciw siebie miała rozległe wody. Nie wiedziała, czy nadal był to Ocean Nieba i Ziemi, bo z ostatnich dni spędzonych na morzu nie pamiętała zbyt wiele. Po lewej ciągnęły się lasy, pola i winnice wraz z pojedynczymi domkami. Teren w żadnym wypadku nie był równy, lecz usiany licznymi pagórkami, wzniesieniami i dolinami. Pojedyncza rzeka w dole rozgałęziała się i wpadała do zbiornika. Na prawo miasto... No właśnie. I tutaj zdarzyło się coś dziwnego. Tak jakby oczy Lanne stały się lornetką przybliżającą do nieprawdopodobnych odległości. Roxo patrząc na panoramę miasta, po obejrzeniu zarysów zaczęła widzieć ulice, źrebaki bawiące się na głównym rynku, dokładne domy i pięknie wymalowane kamieniczki. Większość domów na swoich ścianach opowiadało historię. Nie wiedziała, kto widnieje na tych malunkach. Być może Bogowie, a być może mieszkańcy tych domów? Usłyszała gwar koni targujących się przy stoiskach w sukiennicach. Poczuła jakby tam była... Klaczy zawirowało w głowie. Musiała na prawdę się skupić, żeby nie spaść w dół. Na oczach pojawiły się czarne plamki.
'' O co chodzi.. '' pomyślała. Z pomocą przyleciał jej Dai który utrzymał ją w górze.
- Hej, Swan co się dzieje? - gdyby nie miał na oczach opaski, na pewno by je zmrużył.
- Już nic. W porządku. - mruknęła. - Chodźmy.
Miasto oddalone było o jakieś trzy kilometry od wybrzeża. Na miejsce dotarli w jakieś pół godziny.
Rynek był ogromny i kwadratowy, u zbiegu jedenastu ulic. Jego powierzchnia mogła liczyć około czterech hektarów. Po bokach uliczek, w pięknych, wysokich domach umieściły się najróżniejsze sklepy i kawiarnie. Znalazła się nawet jedna, mała perfumeria. Przez witryny widać było, że właściciele nie próżnowali. Setki flakoników ustawionych równo na półkach zaraz obok niebotycznych cen. Sto pereł za małą buteleczkę? Cień kamienic dawał przyjemny chłód, bo dzień był na prawdę upalny. Gdyby nie ogromne drzewa na głównym placu, byłoby tylko gorzej. Dwieście metrów kwadratowych było bardzo dobrze zorganizowane. Znalazło się miejsce dla targujących się koni. Świątynia Horna była chyba jedną z najpiękniejszych budowli. Jej wielkość powalała na kolana. Z pięknego, granatowego marmuru pięła się ku górze zahaczając o chmury. Nie była prosta. O co to nie. Przeważał na niej styl gotycki. Wykonana z dbałością o każdy szczegół, przypominała bardziej kolorową i końską wersję Notre Dame. Figury kamiennych koni porażały wchodzących do środka wzrokiem. Wyglądały jak żywe.
Annabeth przyspieszyła kroku, aby znaleźć się w środku. Wśród tylu koni nie łatwo było się zgubić. Trudno o tym opowiadać, ale wnętrze świątyni było jeszcze piękniejsze. Mimo, że była to świątynia Boga Mórz, obok jego ogromnego pomnika, stała jeszcze jedna postać podpisana imieniem Avaia. Roxo zaciekawiło to, kim ona jest. Chciała też poznać innych Bogów, ale z zamyślenia wyrwał ją głos obcego konia.
- Avaia to żona Horna. - wyjaśnił.
Klacz i Dai rozejrzeli się po bokach. Głos należał do biało-brązowego konia, o pięknych rybich oczach.
- Była pierwszym z koni przybyłych na Nasz Ląd. Była szamanką. Teraz jest Panią Domowego Ogniska. To dzięki niej nie nawiedziła nas żadna klęska żywiołowa... - zakończył stając pomiędzy nimi.
- A ty to... - Dai zmarszczył brwi.
- MinHo. Ważniejsze kim jesteście wy. Czekaliśmy na Was.
- Ale jak to.. - zwątpiła siwa.
- Chodźcie. Wszystko Wam wyjaśnię po drodze. - nowo poznany ogier pociągnął Roxo za grzywę w stronę wyjścia i pokłusował na zewnątrz. Pegazy spojrzały po sobie i pobiegły za nim.
MinHo poprowadził ich na podest na środku rynku. Polecił im tam stanąć a sam krzyknął.
- Słuchajcie wszyscy! Dopełniło się! Pokłony przed Panią Łabędzi i jej Nekromantą! Przed Annabeth Swan oraz Daimarine!
Klacz czuła wszechobecny wzrok. Wszystkie konie odwróciły się w ich stronę i pokłoniły. Zapadła cisza.
- Ymm... Proszę, wstańcie. - zdołała wydukać i spojrzała pytająco na łaciatego ogiera.
MinHo?
- Daimarine? - jęknęła kładąc kopyto na swojej skroni. - Dlaczego masz na oczach chustkę? - mruknęła próbując przypomnieć sobie okoliczności w których jej przyjaciel przestał widzieć.
Próbowała wstać, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdy zaczęła przyzwyczajać się do dziennego światła spostrzegła, że na całym jej ciele malują się jasnobłękitne runy. Zakrywają liczne zadrapania i rany powstałe po rozbiciu ich statku.
- Cii. Musisz odpoczywać. Rany się jeszcze nie zagoiły. Czuję bijący od nich żar. - westchnął Rey.
- Dlaczego ten głos nazwał cię Daimarine? Gdzie jesteśmy? - z każdym kolejnym pytaniem budził się jej niepokój. - Kim jest Annabeth Swan? Gdzie jest Kukulkan?! CO TO ZA MIASTO?! - poderwała się do góry wbijając wzrok w zarysy na horyzoncie. Następnie spojrzała po sobie...Coś jej tu nie pasowało..
- CO DO CHOLERY TE SKRZYDŁA! - krzyknęła poruszając z paniką w oczach swym nowym nabytkiem. - Szerokie na jakieś 4 metry.. Ogromne... i śnieżnobiałe.
- I... Dlaczego jesteś biały. -uniosła jedną brew wpatrując się w Reamonna.
- Otóż.. Jesteśmy na Drugim Lądzie. Starszy brat Sun i Moon cię uzdrowił i nazwał Annabeth Swan. Ty nią jesteś. Nie wiem gdzie są nasze smoki tak samo, jak nie mam pojęcia co to za miasto. Ja jestem biały, a ty masz skrzydła. Jeszcze jakieś pytania? - na jego pysku pojawił się ten sam cwaniacki uśmiech, który Roxolanne zobaczyła przy spotkaniu czarnej postaci ogiera nad wąwozem w Telrianie. Widząc go emocje całkowicie z niej opadły. Zdała sobie sprawę z tego, że udało im się tu dotrzeć, i że odbicie Rey'a z oddechu Moona jest takie rzeczywiste. Zrobili to. Uciekli przed przeznaczeniem. Mogą zacząć wszystko od nowa.
Uśmiechnęła się pięknie, aż na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Podbiegła do konia i złożyła na jego ustach krótki, ale intensywny pocałunek.
- Chodźmy do miasta. - rzuciła wzbijając się w powietrze. Uderzyła skrzydłami parę razy i mimo wiatru potrafiła zatrzymać się w miejscu. Panorama tego miejsca była cudowna. Na przeciw siebie miała rozległe wody. Nie wiedziała, czy nadal był to Ocean Nieba i Ziemi, bo z ostatnich dni spędzonych na morzu nie pamiętała zbyt wiele. Po lewej ciągnęły się lasy, pola i winnice wraz z pojedynczymi domkami. Teren w żadnym wypadku nie był równy, lecz usiany licznymi pagórkami, wzniesieniami i dolinami. Pojedyncza rzeka w dole rozgałęziała się i wpadała do zbiornika. Na prawo miasto... No właśnie. I tutaj zdarzyło się coś dziwnego. Tak jakby oczy Lanne stały się lornetką przybliżającą do nieprawdopodobnych odległości. Roxo patrząc na panoramę miasta, po obejrzeniu zarysów zaczęła widzieć ulice, źrebaki bawiące się na głównym rynku, dokładne domy i pięknie wymalowane kamieniczki. Większość domów na swoich ścianach opowiadało historię. Nie wiedziała, kto widnieje na tych malunkach. Być może Bogowie, a być może mieszkańcy tych domów? Usłyszała gwar koni targujących się przy stoiskach w sukiennicach. Poczuła jakby tam była... Klaczy zawirowało w głowie. Musiała na prawdę się skupić, żeby nie spaść w dół. Na oczach pojawiły się czarne plamki.
'' O co chodzi.. '' pomyślała. Z pomocą przyleciał jej Dai który utrzymał ją w górze.
- Hej, Swan co się dzieje? - gdyby nie miał na oczach opaski, na pewno by je zmrużył.
- Już nic. W porządku. - mruknęła. - Chodźmy.
Miasto oddalone było o jakieś trzy kilometry od wybrzeża. Na miejsce dotarli w jakieś pół godziny.
Rynek był ogromny i kwadratowy, u zbiegu jedenastu ulic. Jego powierzchnia mogła liczyć około czterech hektarów. Po bokach uliczek, w pięknych, wysokich domach umieściły się najróżniejsze sklepy i kawiarnie. Znalazła się nawet jedna, mała perfumeria. Przez witryny widać było, że właściciele nie próżnowali. Setki flakoników ustawionych równo na półkach zaraz obok niebotycznych cen. Sto pereł za małą buteleczkę? Cień kamienic dawał przyjemny chłód, bo dzień był na prawdę upalny. Gdyby nie ogromne drzewa na głównym placu, byłoby tylko gorzej. Dwieście metrów kwadratowych było bardzo dobrze zorganizowane. Znalazło się miejsce dla targujących się koni. Świątynia Horna była chyba jedną z najpiękniejszych budowli. Jej wielkość powalała na kolana. Z pięknego, granatowego marmuru pięła się ku górze zahaczając o chmury. Nie była prosta. O co to nie. Przeważał na niej styl gotycki. Wykonana z dbałością o każdy szczegół, przypominała bardziej kolorową i końską wersję Notre Dame. Figury kamiennych koni porażały wchodzących do środka wzrokiem. Wyglądały jak żywe.
Annabeth przyspieszyła kroku, aby znaleźć się w środku. Wśród tylu koni nie łatwo było się zgubić. Trudno o tym opowiadać, ale wnętrze świątyni było jeszcze piękniejsze. Mimo, że była to świątynia Boga Mórz, obok jego ogromnego pomnika, stała jeszcze jedna postać podpisana imieniem Avaia. Roxo zaciekawiło to, kim ona jest. Chciała też poznać innych Bogów, ale z zamyślenia wyrwał ją głos obcego konia.
- Avaia to żona Horna. - wyjaśnił.
Klacz i Dai rozejrzeli się po bokach. Głos należał do biało-brązowego konia, o pięknych rybich oczach.
- Była pierwszym z koni przybyłych na Nasz Ląd. Była szamanką. Teraz jest Panią Domowego Ogniska. To dzięki niej nie nawiedziła nas żadna klęska żywiołowa... - zakończył stając pomiędzy nimi.
- A ty to... - Dai zmarszczył brwi.
- MinHo. Ważniejsze kim jesteście wy. Czekaliśmy na Was.
- Ale jak to.. - zwątpiła siwa.
- Chodźcie. Wszystko Wam wyjaśnię po drodze. - nowo poznany ogier pociągnął Roxo za grzywę w stronę wyjścia i pokłusował na zewnątrz. Pegazy spojrzały po sobie i pobiegły za nim.
MinHo poprowadził ich na podest na środku rynku. Polecił im tam stanąć a sam krzyknął.
- Słuchajcie wszyscy! Dopełniło się! Pokłony przed Panią Łabędzi i jej Nekromantą! Przed Annabeth Swan oraz Daimarine!
Klacz czuła wszechobecny wzrok. Wszystkie konie odwróciły się w ich stronę i pokłoniły. Zapadła cisza.
- Ymm... Proszę, wstańcie. - zdołała wydukać i spojrzała pytająco na łaciatego ogiera.
MinHo?
środa, 17 maja 2017
LuHan
Imię: LuHan, ale można mówić do niego: Lu, Lulu, a najbliżsi mu nazywają go Jelonek.
Płeć: ogier , ale ma mały sekret
Wiek: 17 lat
Rasa: hybryda konia i jelenia
Głos: LuHan
Hierarchia: szaman
Cechy charakteru: LuHan nie bez powodu nazywany jest Jelonkiem, gdyż jego płochliwość jest równie duża, jak u młodej sarny. Oczy tego konia zdradzają wszystkie jego uczucia. Z powodu złych doświadczeń boi się krzyków oraz gwałtownych ruchów. Jest posłuszny i pomocny, nawet gdy nie ma na coś ochoty. Troszczy się o wszystkich, którzy nie zrobili mu krzywdy, ale nie jest szczególnie ufny. Z powody jego ‘odmienności’ jaką jest biseksualizm wiele osób odtrąca go przez co jest zamknięty w sobie i nie lubi dłuższych rozmów.
Ciekawostki:
Jego największym sekretem jest możliwość posiadania dzieci. Stało się tak, gdy wieki temu w jego rodzinnym stadzie za przyczyną klątwy skrzyżowały się sarna, klacz oraz ogier. Każdy ogier, który pochodzi z owego stada może posiadać swoje dzieci z innym ogierem, ale klacze są bezpłodne.
Ciekawostki:
- Lu pięknie śpiewa i kiedy się go poprosi zanuci coś specjalnie dla ciebie,
- jest okropnym zmarzluchem i zawsze mu zimno,
-boi się pająków, węży, os i innych robaczkopodobnych.
Rodzina: rodzice się go wyparli, jednak pozostały mu dwie siostry i trójka braci.
Partner: szuka.
Patron: Alekto
Historia: Urodził się w stadzie, które składało się z najróżniejszych hybryd koni. Jego ojciec, który jest przywódcą owego stada posiadał trzy żony i z każdą z nich miał dzieci. Sam Lu, który jest najmłodszym potomkiem rodu okazał się być niepotrzebnym, ponieważ jego uległa i płochliwa natura przynosiła wstyd stadu. Gdy tylko Jelonek skończył piętnaście lat został wygnany ze stada wraz ze swoją sową Luną. Przez długi czas błąkał się blisko granicy morza i któregoś dnia natrafił na Hoe.
Nadzwyczajne umiejętności: Zna wiele języków obcych, ale to chyba nie o to tu chodzi…
Potrafi czytać w myślach wybranym osobą. Dzięki swoim jelenim rogom posiada ogromną siłę w nich zawartą. Potrafi wyczuć nieprzyjazną aurę z odległości 10 kilometrów od siebie.
Pochwały/Upomnienia: 0/0
Przedmioty:
Właściciel: suniaenter@wp.pl
Hitomi_Aneki
Subskrybuj:
Posty (Atom)