poniedziałek, 22 maja 2017

Od Annabeth C.D. Daimarine do MinHo

Klacz widząc swojego towarzysza z opaską na oczach lekko zwątpiła. Zmrużyła oczy czując kolejne zawroty głowy.
- Daimarine? - jęknęła kładąc kopyto na swojej skroni. - Dlaczego masz na oczach chustkę? - mruknęła próbując przypomnieć sobie okoliczności w których jej przyjaciel przestał widzieć.
Próbowała wstać, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdy zaczęła przyzwyczajać się do dziennego światła spostrzegła, że na całym jej ciele malują się jasnobłękitne runy. Zakrywają liczne zadrapania i rany powstałe po rozbiciu ich statku.
- Cii. Musisz odpoczywać. Rany się jeszcze nie zagoiły. Czuję bijący od nich żar. - westchnął Rey.
- Dlaczego ten głos nazwał cię Daimarine? Gdzie jesteśmy? - z każdym kolejnym pytaniem budził się jej niepokój. - Kim jest Annabeth Swan? Gdzie jest Kukulkan?! CO TO ZA MIASTO?! - poderwała się do góry wbijając wzrok w zarysy na horyzoncie. Następnie spojrzała po sobie...Coś jej tu nie pasowało..
- CO DO CHOLERY TE SKRZYDŁA! - krzyknęła poruszając z paniką w oczach swym nowym nabytkiem. - Szerokie na jakieś 4 metry.. Ogromne... i śnieżnobiałe.
- I... Dlaczego jesteś biały. -uniosła jedną brew wpatrując się w Reamonna.
- Otóż.. Jesteśmy na Drugim Lądzie. Starszy brat Sun i Moon cię uzdrowił i nazwał Annabeth Swan. Ty nią jesteś. Nie wiem gdzie są nasze smoki tak samo, jak nie mam pojęcia co to za miasto. Ja jestem biały, a ty masz skrzydła. Jeszcze jakieś pytania? - na jego pysku pojawił się ten sam cwaniacki uśmiech, który Roxolanne zobaczyła przy spotkaniu czarnej postaci ogiera nad wąwozem w Telrianie. Widząc go emocje całkowicie z niej opadły. Zdała sobie sprawę z tego, że udało im się tu dotrzeć, i że odbicie Rey'a z oddechu Moona jest takie rzeczywiste. Zrobili to. Uciekli przed przeznaczeniem. Mogą zacząć wszystko od nowa.
Uśmiechnęła się pięknie, aż na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Podbiegła do konia i złożyła na jego ustach krótki, ale intensywny pocałunek.
- Chodźmy do miasta. - rzuciła wzbijając się w powietrze. Uderzyła skrzydłami parę razy i mimo wiatru potrafiła zatrzymać się w miejscu. Panorama tego miejsca była cudowna. Na przeciw siebie miała rozległe wody. Nie wiedziała, czy nadal był to Ocean Nieba i Ziemi, bo z ostatnich dni spędzonych na morzu nie pamiętała zbyt wiele. Po lewej ciągnęły się lasy, pola i winnice wraz z pojedynczymi domkami. Teren w żadnym wypadku nie był równy, lecz usiany licznymi pagórkami, wzniesieniami i dolinami. Pojedyncza rzeka w dole rozgałęziała się i wpadała do zbiornika. Na prawo miasto... No właśnie. I tutaj zdarzyło się coś dziwnego. Tak jakby oczy Lanne stały się lornetką przybliżającą do nieprawdopodobnych odległości. Roxo patrząc na panoramę miasta, po obejrzeniu zarysów zaczęła widzieć ulice, źrebaki bawiące się na głównym rynku, dokładne domy i pięknie wymalowane kamieniczki. Większość domów na swoich ścianach opowiadało historię. Nie wiedziała, kto widnieje na tych malunkach. Być może Bogowie, a być może mieszkańcy tych domów? Usłyszała gwar koni targujących się przy stoiskach w sukiennicach. Poczuła jakby tam była... Klaczy zawirowało w głowie. Musiała na prawdę się skupić, żeby nie spaść w dół. Na oczach pojawiły się czarne plamki.
'' O co chodzi.. '' pomyślała. Z pomocą przyleciał jej Dai który utrzymał ją w górze.
- Hej, Swan co się dzieje? - gdyby nie miał na oczach opaski, na pewno by je zmrużył.
- Już nic. W porządku. - mruknęła. - Chodźmy.
Miasto oddalone było o jakieś trzy kilometry od wybrzeża. Na miejsce dotarli w jakieś pół godziny.

Rynek był ogromny i kwadratowy, u zbiegu jedenastu ulic. Jego powierzchnia mogła liczyć około czterech hektarów. Po bokach uliczek, w pięknych, wysokich domach umieściły się najróżniejsze sklepy i kawiarnie. Znalazła się nawet jedna, mała perfumeria. Przez witryny widać było, że właściciele nie próżnowali. Setki flakoników ustawionych równo na półkach zaraz obok niebotycznych cen. Sto pereł za małą buteleczkę? Cień kamienic dawał przyjemny chłód, bo dzień był na prawdę upalny. Gdyby nie ogromne drzewa na głównym placu, byłoby tylko gorzej. Dwieście metrów kwadratowych było bardzo dobrze zorganizowane. Znalazło się miejsce dla targujących się koni. Świątynia Horna była chyba jedną z najpiękniejszych budowli. Jej wielkość powalała na kolana. Z pięknego, granatowego marmuru pięła się ku górze zahaczając o chmury. Nie była prosta. O co to nie. Przeważał na niej styl gotycki. Wykonana z dbałością o każdy szczegół, przypominała bardziej kolorową i końską wersję Notre Dame. Figury kamiennych koni porażały wchodzących do środka wzrokiem. Wyglądały jak żywe.
Annabeth przyspieszyła kroku, aby znaleźć się w środku. Wśród tylu koni nie łatwo było się zgubić. Trudno o tym opowiadać, ale wnętrze świątyni było jeszcze piękniejsze. Mimo, że była to świątynia Boga Mórz, obok jego ogromnego pomnika, stała jeszcze jedna postać podpisana imieniem Avaia. Roxo zaciekawiło to, kim ona jest. Chciała też poznać innych Bogów, ale z zamyślenia wyrwał ją głos obcego konia.
- Avaia to żona Horna. - wyjaśnił.
Klacz i Dai rozejrzeli się po bokach. Głos należał do biało-brązowego konia, o pięknych rybich oczach. 
- Była pierwszym z koni przybyłych na Nasz Ląd. Była szamanką. Teraz jest Panią Domowego Ogniska. To dzięki niej nie nawiedziła nas żadna klęska żywiołowa... - zakończył stając pomiędzy nimi.
- A ty to... - Dai zmarszczył brwi.
- MinHo. Ważniejsze kim jesteście wy. Czekaliśmy na Was.
- Ale jak to.. - zwątpiła siwa.
- Chodźcie. Wszystko Wam wyjaśnię po drodze. - nowo poznany ogier pociągnął Roxo za grzywę w stronę wyjścia i pokłusował na zewnątrz. Pegazy spojrzały po sobie i pobiegły za nim.
MinHo poprowadził ich na podest na środku rynku. Polecił im tam stanąć a sam krzyknął.
- Słuchajcie wszyscy! Dopełniło się! Pokłony przed Panią Łabędzi i jej Nekromantą! Przed Annabeth Swan oraz Daimarine!
Klacz czuła wszechobecny wzrok. Wszystkie konie odwróciły się w ich stronę i pokłoniły. Zapadła cisza.
- Ymm... Proszę, wstańcie. - zdołała wydukać i spojrzała pytająco na łaciatego ogiera.

MinHo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz