Reamonn
poczuł jak powoli wraca mu świadomość. Najpierw zapach i ostra
gryząca w nozdrza woń morskiej wody. Następnie czucie, czyli wiatr
muskający jego sierść oraz delikatne fale podmywające boki.
Powoli otworzył oczy i ujrzał liczne niebieskie linie zarysowujące
kształt plaży. Przyjrzał się znakom na nieboskłonie, szukając
słońca. Według jego położenia, dochodziło popołudnie. Podniósł
głowę do góry i poczuł lekkie mdłości. Kaszląc gorzką wodą,
próbował przywołać obrazy ze wspomnień. Podróż przez może,
burza i ciemność.
-
Roxolanne? - powiedział cicho drżącym głosem. Podniósł się
delikatnie i obrócił dookoła. Prawie niewidoczne linie naznaczały
falujące wody morskie. Pamiętał ich błękitny kolor jeszcze z
czasów, gdy widział świat jak wszyscy inni. Poniżej powierzchni
wód migotały mnóstwa jasnych światełek – dusz małych stworzeń
morskich.
Potrzebował
sił. Zamknął oczy i cicho wymówił dobrze znane sobie zaklęcie.
W jednej chwili światełka morskie zaczęły gasnąc, pozostawiając
za sobą czarną otchłań wód. Ogier stanął już pewnie, czując
nieduży przypływ mocy. Wtedy zobaczył dużo większe światło,
unoszące się na powierzchni wód. Światło, obleczone w powłokę
o kształcie konia…
-
Roxolanne! - zawołał, rzucając się do wody. Podbiegł do
unoszącego się ciała. Dusza nadal była na swoim miejscu, a
bariera nieuszkodzona, więc klacz żyła. Przytknął swój pysk do
jej, delikatnie się uśmiechając. W tej chwili, cieszył się
wewnętrznie, że wody ich nie rozdzieliły. Wziął konia na plecy i
zaciągnął na brzeg. Ułożył delikatnie na piasku, trącając
pyskiem.
-
Hej, Roxo… obudź się… - powtarzał, z każdym razem coraz
głośniej. Klacz nie obudziła się jednak. Wyglądała jakby
zasnęła w głęboki sen.
Ogier
użył jednej ze swoich mocy, aby sprawdzić stan jej zdrowia. Cofnął
się, spostrzegając, że jest ona otoczona dziwnym zaklęciem. Przez
jakiś czas przyglądał się milionom znaków, którymi otoczona
była klacz. Potrząsnął ze zrezygnowaniem głową. Odczytanie ich
było niemożliwe.
-
Gdzie ja jestem? - spytał cicho, podejrzewając, że wyrzuciło ich
gdzieś na linii brzegowej Telrain’u. Układ kręgów i gwiazd był
jednak inny od tego gdzie mieszkali. Zupełnie jakby przenieśli się
w inne miejsce, oddalone o tysiące kilometrów. Nagle usłyszał
pisk przelatującej niedaleko mewy. Coraz więcej ptaków zlatywało
na plażę, aby pożywić się na martwych rybach dryfujących na
powierzchni. Wtedy przypomniał sobie o swoich skrzydłach. Rozłożył
je, przyglądając się każdemu. Pióra były lekko przemoczone i
pogięte, nie widać było jednak większych uszkodzeń. Spojrzał
jeszcze raz na leżącą na piasku klaczy i po kilku mocnych
uderzeniach skrzydłami, wzbił się w powietrze.
Piął
się w górę, mocno uderzając skrzydłami. Musiał uważać na
silne morskie wiatry. Kiedy zawisł w powietrzu obrzucił spojrzeniem
tereny wokół siebie. Obraz przesłaniały mu chmury złożone z
mikroskopijnych znaków opisujących wodę, wiatr i inne pierwiastki
o mdłym kolorze. Najwidoczniej było dzisiaj dość chmurno. Przez
kilka ostatnich dni nauczył się jak rozpoznawać tereny dzięki
swojej mocy. Mógł więc określić wielkość znajdującego się
przed nim lasu, pełnego drobnych światełek – leśnych stworzeń.
Nigdzie nie widział jednak żadnego większego skupiska dusz –
miasta, w którym mógłby szukać pomocy.
Czując
lekki ból w skrzydłach, od walczenia z wiatrem, zleciał na dół.
Wylądował koło klaczy, uważając żeby nie kopnąć jej kopytem.
-
Jak ci pomóc? - zapytał delikatnym głosem. Jeszcze rok temu,
prawdopodobnie zabrałby jej duszę i odszedł. Teraz jednak nie mógł
zostawić tej klaczy samej. Stanął nad ciałem i zaczął używać
licznych zaklęć, a przynajmniej tych na które miał wystarczająco
energii. Nie ważne jednak czego używał – nic nie dawało efektu.
Całkowicie bezsilny, opadł na piasek, koło Roxolanne. Uniósł
jedno skrzydło i przykrył nim klacz, aby zapewnić jej ciepło.
Westchnął cicho i wtulił głowę w jej grzywę. Zasnął,
wpatrując się w leniwie tlące się światełko jej duszy.
Reamonn’a
ze snu wybudził głośny huk. Huk fal uderzających o brzeg.
Podniósł głowę, gotowy zobaczyć szalejącą burze. Zamiast tego,
jego oczom ukazał się wielki koń. Rey podniósł się zaskoczony,
swoim ciałem zasłaniając leżącą klacz. Dziwny ogier nie był
bowiem zwykłym koniem. Nie miał on duszy zbitej w jedną kulę,
ponieważ to duszą budowała jego ciało. Było to ciało
nieśmiertelne – nie dało się bowiem oderwać od niego duszy.
Niczym ciało boga. Biały pegaz przyjął pozycję bojową, gotów
bronić leżącej przyjaciółki.
-
Kim… jesteś? Nie widziałem cię w dolinie królów… -
powiedział drżącym głosem. Zaśmiał się wewnętrznie. Jakim
sposobem chciał obronić Roxolanne, skoro sam ledwo trzymał się na
nogach? Koń-woda, zbliżał się do nich powolnym krokiem. Głowę
miał wysoko uniesioną, nie odezwał się jednak ani słowem. Gdyby
chciał ich złapać zapewne zachowywałby się bardziej gwałtownie,
albo najpewniej nie pokazywał się im na oczy.
-
Jestem Horn. - olbrzymi koń nagle się odezwał, a jego głos
podobny był do huku morskich fal, niesionego echem.
-
Nie… oddam jej wam… - powiedział Rey osłaniając klacz
skrzydłami.
-
Spokojnie. Nie musisz się mnie obawiać. Nie zamierzam was
skrzywdzić. Doprawdy, darzę was nawet szacunkiem. Już od tysięcy
lat nie było kogoś takiego jak wy, kto wprowadziłby takie
zamieszanie w dolinie królów. Oh, żebyście wiedzieli jaki mam
ubaw, kiedy widzę jak moje rodzeństwo, te dwa bliźniaki wyrywają
sobie włosy z grzyw, próbując was dorwać. - bóg zaśmiał się,
a wody za nim wzburzyły się gwałtownie.
-
Kim jesteś? To znaczy… skąd to wiesz? - powiedział pegaz,
mierząc go wciąż nieufnym spojrzeniem. Kimkolwiek był, wiedział
o tym co działo się w dolinie królów.
-
Najwidoczniej moje młodsze rodzeństwo zatarło o mnie wszystkie
ślady kiedy tylko ich opuściłem. Jestem bogiem wód, żądze
Drugim Lądem.
-
Czym jest drugi ląd? - spytał, czując się coraz bezpieczniej w
obecności konia. Najwidoczniej nie tylko oni byli chwilo skłóceni
z bogami.
-
Oh, moi drodzy, czy wy sądzicie że ciągle jesteście w Telrain’ie?
- Reamonn uniósł brwi zaskoczony. Przecież to niemożliwe. We
wszystkich księgach pisało, że Telrain był jedynym kontynentem,
otoczonym bezmiarem wód.
-
Czy… to ty nas tu wezwałeś?
-
Nie.
-
Więc kto? - Rey podbiegł do niego, spoglądając na olbrzymią,
świetlistą sylwetkę.
-
Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami. Przyszedłem tu jednak
z innego powodu. Pozwolisz? - zapytał, wskazując pyskiem leżącą
na piasku klacz.
-
Potrafisz ją uzdrowić? - bóg w odpowiedzi skinął głową. Pegaz
bez namysłu odsunął się na bok, pozwalając mu dojść do
Roxolanne. W ciszy przyglądał się jak wodnisty koń pochyla głowę
i z jego pyska wypływa strumień słów. Strumień bardziej
rozbudowany i bardziej świetlisty niż jakakolwiek z mocy którą
on, albo Roxo mogliby użyć.
Gdy
zakończył, odwrócił się i skierował w stronę wód morskich.
Pożegnał ogiera lekkim uśmiechem i skinięciem głowy.
-
Drugi ląd czeka na was, Daimarine i Annabeth Swan!
Reamonn,
a właściwie to Daimarine podszedł w stronę leżącego na piasku
ciała. Usłyszał jak klacz wydaje lekki pomruk, a głowa delikatnie
się porusza. Poczuł wewnętrzną radość, kiedy zobaczył otwarte
oczy. Delikatnie pogładził pyskiem jej szyję.
-
Witaj, Annabeth...
<Annabeth>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz