wtorek, 18 kwietnia 2017

Od Daimarine C.D. Annabeth ,,Drugi Ląd''



                     Reamonn poczuł jak powoli wraca mu świadomość. Najpierw zapach i ostra gryząca w nozdrza woń morskiej wody. Następnie czucie, czyli wiatr muskający jego sierść oraz delikatne fale podmywające boki. Powoli otworzył oczy i ujrzał liczne niebieskie linie zarysowujące kształt plaży. Przyjrzał się znakom na nieboskłonie, szukając słońca. Według jego położenia, dochodziło popołudnie. Podniósł głowę do góry i poczuł lekkie mdłości. Kaszląc gorzką wodą, próbował przywołać obrazy ze wspomnień. Podróż przez może, burza i ciemność.
- Roxolanne? - powiedział cicho drżącym głosem. Podniósł się delikatnie i obrócił dookoła. Prawie niewidoczne linie naznaczały falujące wody morskie. Pamiętał ich błękitny kolor jeszcze z czasów, gdy widział świat jak wszyscy inni. Poniżej powierzchni wód migotały mnóstwa jasnych światełek – dusz małych stworzeń morskich.
                       Potrzebował sił. Zamknął oczy i cicho wymówił dobrze znane sobie zaklęcie. W jednej chwili światełka morskie zaczęły gasnąc, pozostawiając za sobą czarną otchłań wód. Ogier stanął już pewnie, czując nieduży przypływ mocy. Wtedy zobaczył dużo większe światło, unoszące się na powierzchni wód. Światło, obleczone w powłokę o kształcie konia…
- Roxolanne! - zawołał, rzucając się do wody. Podbiegł do unoszącego się ciała. Dusza nadal była na swoim miejscu, a bariera nieuszkodzona, więc klacz żyła. Przytknął swój pysk do jej, delikatnie się uśmiechając. W tej chwili, cieszył się wewnętrznie, że wody ich nie rozdzieliły. Wziął konia na plecy i zaciągnął na brzeg. Ułożył delikatnie na piasku, trącając pyskiem.
- Hej, Roxo… obudź się… - powtarzał, z każdym razem coraz głośniej. Klacz nie obudziła się jednak. Wyglądała jakby zasnęła w głęboki sen.
                     Ogier użył jednej ze swoich mocy, aby sprawdzić stan jej zdrowia. Cofnął się, spostrzegając, że jest ona otoczona dziwnym zaklęciem. Przez jakiś czas przyglądał się milionom znaków, którymi otoczona była klacz. Potrząsnął ze zrezygnowaniem głową. Odczytanie ich było niemożliwe.
- Gdzie ja jestem? - spytał cicho, podejrzewając, że wyrzuciło ich gdzieś na linii brzegowej Telrain’u. Układ kręgów i gwiazd był jednak inny od tego gdzie mieszkali. Zupełnie jakby przenieśli się w inne miejsce, oddalone o tysiące kilometrów. Nagle usłyszał pisk przelatującej niedaleko mewy. Coraz więcej ptaków zlatywało na plażę, aby pożywić się na martwych rybach dryfujących na powierzchni. Wtedy przypomniał sobie o swoich skrzydłach. Rozłożył je, przyglądając się każdemu. Pióra były lekko przemoczone i pogięte, nie widać było jednak większych uszkodzeń. Spojrzał jeszcze raz na leżącą na piasku klaczy i po kilku mocnych uderzeniach skrzydłami, wzbił się w powietrze.
Piął się w górę, mocno uderzając skrzydłami. Musiał uważać na silne morskie wiatry. Kiedy zawisł w powietrzu obrzucił spojrzeniem tereny wokół siebie. Obraz przesłaniały mu chmury złożone z mikroskopijnych znaków opisujących wodę, wiatr i inne pierwiastki o mdłym kolorze. Najwidoczniej było dzisiaj dość chmurno. Przez kilka ostatnich dni nauczył się jak rozpoznawać tereny dzięki swojej mocy. Mógł więc określić wielkość znajdującego się przed nim lasu, pełnego drobnych światełek – leśnych stworzeń. Nigdzie nie widział jednak żadnego większego skupiska dusz – miasta, w którym mógłby szukać pomocy.
                        Czując lekki ból w skrzydłach, od walczenia z wiatrem, zleciał na dół. Wylądował koło klaczy, uważając żeby nie kopnąć jej kopytem.
- Jak ci pomóc? - zapytał delikatnym głosem. Jeszcze rok temu, prawdopodobnie zabrałby jej duszę i odszedł. Teraz jednak nie mógł zostawić tej klaczy samej. Stanął nad ciałem i zaczął używać licznych zaklęć, a przynajmniej tych na które miał wystarczająco energii. Nie ważne jednak czego używał – nic nie dawało efektu. Całkowicie bezsilny, opadł na piasek, koło Roxolanne. Uniósł jedno skrzydło i przykrył nim klacz, aby zapewnić jej ciepło. Westchnął cicho i wtulił głowę w jej grzywę. Zasnął, wpatrując się w leniwie tlące się światełko jej duszy.

                 Reamonn’a ze snu wybudził głośny huk. Huk fal uderzających o brzeg. Podniósł głowę, gotowy zobaczyć szalejącą burze. Zamiast tego, jego oczom ukazał się wielki koń. Rey podniósł się zaskoczony, swoim ciałem zasłaniając leżącą klacz. Dziwny ogier nie był bowiem zwykłym koniem. Nie miał on duszy zbitej w jedną kulę, ponieważ to duszą budowała jego ciało. Było to ciało nieśmiertelne – nie dało się bowiem oderwać od niego duszy. Niczym ciało boga. Biały pegaz przyjął pozycję bojową, gotów bronić leżącej przyjaciółki.
- Kim… jesteś? Nie widziałem cię w dolinie królów… - powiedział drżącym głosem. Zaśmiał się wewnętrznie. Jakim sposobem chciał obronić Roxolanne, skoro sam ledwo trzymał się na nogach? Koń-woda, zbliżał się do nich powolnym krokiem. Głowę miał wysoko uniesioną, nie odezwał się jednak ani słowem. Gdyby chciał ich złapać zapewne zachowywałby się bardziej gwałtownie, albo najpewniej nie pokazywał się im na oczy.
- Jestem Horn. - olbrzymi koń nagle się odezwał, a jego głos podobny był do huku morskich fal, niesionego echem.
- Nie… oddam jej wam… - powiedział Rey osłaniając klacz skrzydłami.
- Spokojnie. Nie musisz się mnie obawiać. Nie zamierzam was skrzywdzić. Doprawdy, darzę was nawet szacunkiem. Już od tysięcy lat nie było kogoś takiego jak wy, kto wprowadziłby takie zamieszanie w dolinie królów. Oh, żebyście wiedzieli jaki mam ubaw, kiedy widzę jak moje rodzeństwo, te dwa bliźniaki wyrywają sobie włosy z grzyw, próbując was dorwać. - bóg zaśmiał się, a wody za nim wzburzyły się gwałtownie.
- Kim jesteś? To znaczy… skąd to wiesz? - powiedział pegaz, mierząc go wciąż nieufnym spojrzeniem. Kimkolwiek był, wiedział o tym co działo się w dolinie królów.
- Najwidoczniej moje młodsze rodzeństwo zatarło o mnie wszystkie ślady kiedy tylko ich opuściłem. Jestem bogiem wód, żądze Drugim Lądem.
- Czym jest drugi ląd? - spytał, czując się coraz bezpieczniej w obecności konia. Najwidoczniej nie tylko oni byli chwilo skłóceni z bogami.
- Oh, moi drodzy, czy wy sądzicie że ciągle jesteście w Telrain’ie? - Reamonn uniósł brwi zaskoczony. Przecież to niemożliwe. We wszystkich księgach pisało, że Telrain był jedynym kontynentem, otoczonym bezmiarem wód.
- Czy… to ty nas tu wezwałeś?
- Nie.
- Więc kto? - Rey podbiegł do niego, spoglądając na olbrzymią, świetlistą sylwetkę.
- Tego będziecie musieli dowiedzieć się sami. Przyszedłem tu jednak z innego powodu. Pozwolisz? - zapytał, wskazując pyskiem leżącą na piasku klacz.
- Potrafisz ją uzdrowić? - bóg w odpowiedzi skinął głową. Pegaz bez namysłu odsunął się na bok, pozwalając mu dojść do Roxolanne. W ciszy przyglądał się jak wodnisty koń pochyla głowę i z jego pyska wypływa strumień słów. Strumień bardziej rozbudowany i bardziej świetlisty niż jakakolwiek z mocy którą on, albo Roxo mogliby użyć.
                   Gdy zakończył, odwrócił się i skierował w stronę wód morskich. Pożegnał ogiera lekkim uśmiechem i skinięciem głowy.
- Drugi ląd czeka na was, Daimarine i Annabeth Swan!
Reamonn, a właściwie to Daimarine podszedł w stronę leżącego na piasku ciała. Usłyszał jak klacz wydaje lekki pomruk, a głowa delikatnie się porusza. Poczuł wewnętrzną radość, kiedy zobaczył otwarte oczy. Delikatnie pogładził pyskiem jej szyję.
- Witaj, Annabeth...

<Annabeth>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz